Planując wyjazd do Australii początkowo nie mogłem się zdecydować, którą trasę wybrać, tak dużo było wariantów. Aż zobaczyłem ofertę linii Royal Brunei. Miała na tyle długą przerwę w stolicy Brunei w trakcie połączenia między Singapurem a Melbourne, że można było zrobić wypad do miasta. Już wiedziałem, że muszę koniecznie zobaczyć ten jeden z dwóch sułtanatów w świecie, do tego bajecznie bogaty i położony na Borneo – a na dźwięk nazwy tej wyspy od razu uruchamia się podróżnicza wyobraźnia.
Na tranzytowym lotnisku w Bandar Seri Begawan bierzemy taksówkę i czym prędzej jedziemy do centrum, które nie robi jakiegoś większego wrażenia. Jedynie w oczy rzuca się wielki meczet, którego kopuła pokryta jest szczerym złotem..
Miasto jest małe, ma zaledwie 160 tysięcy mieszkańców, zresztą czegóż więcej można oczekiwać po kraju, który liczy niespełna 300 tysięcy obywateli i 5,7 tys. kilometrów kwadratowych powierzchni. Ale jest za to obrzydliwie bogate. Z dochodem na głowę mieszkańca w wysokości 80 tys. USD rocznie jest na 5 pozycji w świecie, wyżej niż USA czy Niemcy. Skąd się bierze taka zamożność? Z wydobycia ropy i gazu ziemnego. Ten dobrobyt widać wokół, aczkolwiek brak jest jakiejś megalomanii budowlanej, która króluje np. w nieco uboższych Emiratach Arabskich.
Brunei jest monarchią absolutną. Niepodzielną władzę sprawuje sułtan, który jest głową państwa i premierem. Dach jego ogromnego pałacu wyłania się znad graniczących ze stolicą wzgórz.
Na dobrą sprawę w Bandar Seri Begawan nie byłoby co zwiedzać, gdyby nie miasto na wodzie. Otóż część ludzi w dalszym ciągu woli żyć w tradycyjny sposób, czyli w domach na palach, które ustawione są w zatoce Morza Południowochińskiego. Wprawdzie są one zbyt nowoczesne, aby wzbudzić zachwyt, ale magia miejsca życia na oceanie robi swoje.
Są tu nie tylko domostwa, ale i szkoła, straż pożarna, sklepy, posterunek policji, itp. Dzięki uprzejmości właściciela łodzi, którą pływamy, mamy okazję zajrzeć do środka jednego z takich mieszkań na wodzie. Są wewnątrz wyposażone we wszelkie udogodnienia cywilizacyjne, typu telewizor, lodówka, pralka i oczywiście łazienka. W najważniejszym miejscu wisi portret sułtana.
Wracamy na ląd i powoli, w równikowym słońcu, spacerujemy po centrum przyglądając się przechodniom. Jest ich nadzwyczaj mało, gdyż ludzie poruszają się w większości samochodami. Po tych, którzy spotykamy, łatwo poznać oznaki zamożności. Są po prostu bogaci, w odróżnieni od większości mieszkańców Azji Południowo – Wschodniej.
Niektóre kobiety noszą się z europejska, inne zgodnie z muzułmańską tradycją. Wszak aż 75 % populacji wyznaje islam.
Powoli zbliża się czas naszego wylotu do Melbourne i musimy wracać do portu lotniczego. Tylko jak? Nigdzie nie widać ani postoju, ani nawet przejeżdżających taksówek. Żadna komunikacja miejska też nie kursuje. Chodzimy coraz bardziej zdenerwowani, nie wiedząc co robić. W końcu pytam jednego z kierowców, który podchodzi do swego auta. Okazuje się, że jedzie na lotnisko i nas zabierze. Co za ulga!