Często zdarzało się, że ludzie na wieść o podróży do jakiegoś kraju czy miasta reagowali tak: “Lepiej nie jedź, bo tam jest niebezpiecznie”. Bo niektóre rejony mają fatalną opinię. Jednak pojechałem i – na szczęście – te przestrogi okazały się przesadzone. Bywały jednak i takie miejsca, gdzie czułem się zagrożony i z ulgą je opuszczałem. Dużo podróży odbyłem zupełnie sam i wszystko przeszło dobrze. Jednak w niektóre obszary naszego globu bez towarzystwa na pewno nie wybrałbym się. Przykłady? RPA, Honduras, Brazylia.
Wiadomo, że podstawą bezpieczeństwa osobistego jest wzmożona uwaga, rozsądek i przewidywanie zagrożeń. Tyle, i aż tyle. A najbezpieczniej jest z reguły w krajach dyktatorskich, gdzie policja totalnie kontroluje społeczeństwo. Pamiętamy, że w stanie wojennym w Polsce przestępczość spadła do zera.
W czasach PRL filmowcy bardzo chcieli kręcić filmy poza Polską. Raz, że to była okazja zobaczyć trochę świata, a po drugie w delegacji zagranicznej przysługiwały atrakcyjne diety w prawdziwych pieniądzach. Dla zespołów filmowych barierą były jednak względy finansowe. Dewizy były na wagę złota, a realny[ nie oficjalny] kurs złotego względem tzw. twardych walut wyglądał żałośnie. Dlatego nagminną praktyką było to, że tzw. kraje demokracji ludowej udawały te zachodnie. Jeżeli już udało się wyjechać , to w autentycznych plenerach Wiednia czy Paryża filmowano z samochodu bądź też ukradkiem na ulicy, byle by nie zauważyła tego policja. Na wykupienie zezwolenia nie było środków. Dzisiaj jest to o wiele prostsze. Są pieniądze i możliwości. Oby tylko talentu wystarczyło…
Jestem człowiekiem prowincji, ale miasta też lubię. Odwiedziłem ich dziesiątki na całym świecie, prawie wszystkie z tych największych i najsłynniejszych. Jakie pozostawiły we mnie wspomnienia? Czy nie okazały się przereklamowane? Niestety, często tak. Ale były też pozytywne zaskoczenia. Poniżej moje subiektywne opinie. Kolejność jest generalnie przypadkowa, poza pozycją Nr 1. To jest naprawdę Numer Jeden! W skali całego globu. Już chyba wszyscy wiedzą, o które miasto chodzi.
Gdybym się uparł, pojechałbym już dawno. Ale ja powiedziałem sobie, że do Ameryki wybiorę się wtedy, gdy wizy zostaną zniesione. Przez lata wydawało się, że się nie doczekam, aż wreszcie przyszedł ten dzień: 11 listopada 2019 roku. Niemal nazajutrz złożyłem wniosek o tzw. ESTA, a kiedy przyszła akceptacja usiadłem przed komputerem, by kupić bilety lotnicze i autobusowe oraz zarezerwować hotele. Wreszcie w sobotni styczniowy wieczór 2020 wylądowałem na lotnisku Johna Fitzeralda Kennedy,ego. Sympatyczna pani z Immigration zadała mi kilka standardowych pytań i usłyszałem to, na co czekałem tak długo: “Welcome to the Unites States”. Wsiadam do autobusu i docieram na 42 ulicę, gdzie mam zarezerwowane noclegi. Pierwsze wrażenie jest niesamowite: padający śnieg w połączeniu z kolorowymi reklamami i szklanymi drapaczami chmur daje niemal bajkową scenerię, której nigdy nie zapomnę.