W czasach PRL kilka obiegowych skrótów krajów od razu zawierało jednoznaczny przekaz skojarzeniowy. USA ? Wiadomo – daleki dobrobyt, RFN – ten bliski, ZSRR z kolei znaczył naszego ciemiężcę. Tylko hasło “RPA” miało wieloraki sens. Z jednej strony przywodziło na myśl ucisk czarnej większości przez Białych, z drugiej najwyższy standard życia na świecie dla Afrykanerów z europejskimi korzeniami. Nie udało mi się dotrzeć na południe Afryki w czasach apartheidu, by samemu ocenić, jak naprawdę było, ale nawet wizyta ćwierć wieku później dała mi wiele do myślenia.
Do Johannesburga docieramy via Katar po pokonaniu 12 tys. kilometrów. Na szczęście w układzie południkowym, dzięki czemu nie ma problemu ze zmianą czasu. Za polskiej jesieni trafiamy wprost do wiosny. Jej fantastyczne objawy najbardziej widać w stołecznej Pretorii, zatopionej w niebieskim kwieciu drzew Jacaranda. [ zdjęcie]. Na dobrą sprawę Pretoria to jedna z trzech stolic RPA, jeżeli patrzy się przez pryzmat trójpodziału władzy. Tu bowiem mieści się najwyższa władza wykonawcza, czyli prezydent i rząd. Parlament ulokowany jest w Kapsztadzie, a centralne organy sądownicze w Bloemfontein.
Według statystyk w Pretorii mieszka ok. 52 % białych, co jest absolutnym rekordem w dużych miastach. Tyle tylko że ich w ogóle w mieście nie widać. Przynajmniej w centrum. Nasz przewodnik – Polak mieszkający tu od lat 80.XX wieku pokazuje nam bogatą dzielnicę domków jednorodzinnych, kiedyś wyłącznie zamieszkałą przez Afrykanerów, a dziś w pewnej części również przez bogatych przedstawicieli innych ras. W sumie nic szczególnego, w Polsce łatwo znaleźć osiedla o wiele bardziej wystawne. O dziwo, ten podział rasowy jest wciąż obowiązujący, tyle że teraz uprzywilejowana jest czarna większość. Najważniejszym budynkiem w mieście jest tzw. Union Building, czyli siedziba rządu i prezydenta, a pierwszym czarnym szefem państwa po zniesieniu apartheidu w 1994 roku był Nelson Mandela, którego pomniki zdobią wiele reprezentacyjnych miejsc i na ogół są gigantycznych rozmiarów.[ zdjęcie].
Kolejnym celem naszej podróży jest Park Krugera. Droga wiedzie wśród rozległych pól należących do białych właścicieli. Rolnictwo stoi tu na wysokim poziomie i jest wysoce zmechanizowane. Nowe władze państwa nie popełniły błędu nieodległej Rodezji[ dziś Zimbabwe], gdzie dopuszczono do przepędzenia białych farmerów, przez co tamtejszy sektor rolny legł w gruzach. Ale i tu zdarzają się rabunkowe napady na farmy. Wygodnie podróżuje się przez rozległe przestrzenie Południowej Afryki dzięki szerokim i równym drogom.[ zdjęcie] Mam wreszcie okazję, by skonfrontować dawno słyszaną opinię, że są najlepsze na świecie. Okazuje się, że to kolejny po ponoć nadzwyczajnym bogactwie wszystkich białych mit. Są wprawdzie przyzwoite, ale sporo brakuje im np. do niemieckich. I do naszych nowych autostrad.
Docieramy wreszcie do Parku Krugera. Patrząc przez pryzmat widzianych wcześniej przez mnie parków narodowych w Kenii czy Tanzanii oceniam od razu, że jest mało dziki. Przechodzą przezeń asfaltowe drogi, a nawet linia kolejowa! Na szczęście żyje tu sporo egzotycznych zwierząt, w tym tzw. Wielka Piątka, czyli słoń, lew, bawół, nosorożec i lampart.[ zdjęcie]. Od początku patronem parku jest jego założyciel Paul Kruger, prezydent burskiej republiki Transwal. O dziwo, nowe władze RPA doceniły zasługi Krugera dla ochrony przyrody w kraju i nie zmieniły nazwy wbrew powszechnej praktyce gdzie indziej.
Z parku udajemy się na południe, przejeżdżając przez Suazi, zwane od niedawna Eswatini[ osobna relacjaponiżej]. Kierujemy się do Durbanu, najważniejszego portu kraju. Jego mieszanka ludnościowa przedstawia się następująco: Czarni- 51 %, Azjaci – 24 %, Biali – 15 %, zaś Koloredzi -8. Koloredami określani są ludzie o mieszanym pochodzeniu rasowym. I tu właśnie po raz pierwszy w dużym mieście zobaczyłem w centrum potomka Europejczyka. Stał w kolejce po darmową zupę, rozdawaną przez jakąś organizację charytatywną[ zdjęcie]. Rzecz raczej w poprzednim systemie nie do pomyślenia. Jak się żyje na południu Afryki? Wiadomo, bogatym wybornie, a biednym… wcale nie tak źle, porównując z realiami życia na tym kontynencie w innych krajach. W dalszym ciągu najlepiej powodzi się ludności białej, ale wynika to głównie z ich wykształcenia i zgromadzonego wcześniej majątku. Widać jednak, że w ostatnich latach ekonomicznego awansu doświadczyło wielu przedstawicieli innych ras.
Po Durbanie następnym przystankiem jest osławione Soweto, założone pod Johannesburgiem dla czarnoskórych robotników w formie zbiorowej sypialni. Nazwa tego 2 milionowego miasta wywodzi się od pierwszych dwóch liter angielskiego określenia: SOuth WEstern TOwnship, czyli Osiedle Południowo – Zachodnie. W 1976 roku o Soweto usłyszał cały świat, kiedy wybuchły tu protesty młodzieży szkolnej nie chcących uczyć się w języku afrikaans, którym posługiwali się Biali i Koloredzi. Woleli angielski. Z Soweto pochodzi dwóch znanych bojowników o zniesienie apartheidu, uhonorowanych Pokojową Nagrodą Nobla – Desmond Tutu i Nelson Mandela. Ciekawostką jest, że członkowie rodziny pierwszego czarnego Prezydenta RPA prowadzą w mieście restaurację[ zdjęcie].
Ostatnim przystankiem na południowoafrykańskiej ziemi jest Johannesburg. To największe na świecie miasto[ 4,5 mln mieszkańców] położone nie nad rzeką, jeziorem czy morzem, ale na płaskowyżu na wysokości 1765 m n.p.m. Co zdecydowało o takiej nietypowej lokalizacji? Łatwo zgadnąć: odkrycie złota i diamentów w latach 80. XIX wieku. Już ich się tu nie pozyskuje, ale w dalszym ciągu można zobaczyć w okolicy hałdy, w których ponoć znajdują się jeszcze cenne okruchy.[ zdjęcie]
Kiedy zatrzymujemy się w centrum miasta, nasz miejscowy przewodnik zakazuje oddalać się poza zasięg jego wzroku. Wiadomo: Johannesburg słynie z niekontrolowanej przestępczości. Łatwo stracić tu nie tylko portfel, ale i życie. To jest chyba największy problem tego pięknego kraju po zmianach sprzed ćwierć wieku. Wszyscy się kogoś boją, bez względu na rasę. W Soweto, gdzie mieszkają niemal sami czarni domy przypominają małe twierdze otoczone drutem kolczastym. [ zdjęcie]Podobnie jest w innym rejonach. Państwo wydaje się być wobec tej fali zbrodni zupełnie bezradne, choć ma do dyspozycji prawie 300 tysięcy wojska i policji. Wystarczyłoby rozmieścić na każdym skrzyżowaniu w centrum posterunek. Przecież mundurowi, zwłaszcza wojskowi i tak nie mają co robić. Nikt nie dokona przecież agresji na duży i silny kraj. Policji prawie nigdzie nie widać. Przez 10 dni widziałem tylko jeden radiowóz!
Środek starego Johannesburga może się podobać, chociażby jako swoisty skansen budownictwa modernistycznego, gdyż od 30 lat nic się tu nowego nie buduje. Nowe centrum finansowe zlokalizowano w dzielnicy Standton, gdzie wciąż powstają budynki zgodnie z najnowszymi trendami architektonicznymi[ zdjęcie] Tu jest w miarę bezpiecznie i wreszcie widać spacerujących Białych na ulicach. Zresztą przedstawicieli innych ras też. W środku ustawiono wielki pomnik Nelsona Mandeli. Mam wrażenie, że o taką zgodną, wielorasową Afrykę Południową mu zawsze chodziło.
Republika Południowej Afryki to jeden z tych krajów, które wymagają gruntownego przygotowania się przed wyjazdem. Ktoś, kto nie pozna jej historii, niewiele zrozumie z teraźniejszości. A ograniczenie się tylko do podziwiania barwnej mozaiki ludzkiej, ładnych krajobrazów i dzikich zwierząt to stanowczo za mało.