Migawki z Chin[ 2008]

To nieprawda, że chiński mur[ zdjęcie] widać z kosmosu. Nie widać go nawet z samolotu, który obniża swój pułap przed lądowaniem na pekińskim lotnisku, chociaż przebiega całkiem blisko stolicy. Po prostu jest zbyt podobny do otaczających go gór.

Dopiero z bliska można ocenić jego majestat i potęgę. Szkoda tylko, że jest to w zasadzie rekonstrukcja, podobnie, jak i wiele innych “zabytków” w Chinach. Tak czy inaczej obiekt robi wrażenie, i na turystach, i na tubylcach. Są oni dumni z osiągnięcia  przodków i tłumnie spacerują po jego koronie.

Na dobrą sprawę obecne pokolenia od prawie 40 lat też stawiają sobie taki pomnik, o którym powinni pamiętać ich następcy – to te wszystkie autostrady, wieżowce, porządne domy, mówiąc inaczej ten ogromny skok cywilizacyjny. Widać go wyraźnie w Pekinie. Jeszcze kilka dekad temu po stołecznych ulicach poruszały się miliony rowerów, obecnie tyleż samo samochodów. W 20 milionowym mieście wyrosło mnóstwo wieżowców, z których aż 43 ma wysokość ponad 150 metrów, a najwyższy sięga ponad pół kilometra w górę. Ja wolę jednak tradycyjne budownictwo mieszkalne, a te trudno znaleźć. Nic dziwnego, gdyż tzw. hutongi ukryto za murami jakby władze wstydziły się spuścizny przeszłości. Nie dotyczy to jednak sztandarowych zabytków, które częstokroć padły łupem barbarzyństwa podczas tzw. rewolucji kulturalnej Mao Zedonga. A on, mimo że przypisuje mu się śmierć 70 milionów obywateli, w dalszym ciągu jest szanowany i uznawany za wielkiego przywódcę. Do mauzoleum Mao ustawiają się kolejki, a jego wielka, odpychająca  twarz widnieje przy wejściu do Zakazanego Miasta[ zdjęcie], czyli w najważniejszym punkcie Chin.

Do niego przylega ogromny – największy na świecie Plac Tienanmen o pow. 2,4 km 2. W 1989 roku zapisał on się w najnowszej historii kraju krwawą masakrą studentów wołających o wolność i swobody demokratyczne dla obywateli. Działo się to akurat w czasie kiedy Polska zrzucała pęta sowieckiego zniewolenia.

Chiny, określane jako “państwo środka” postarały się, by ten środek dokładnie oznaczyć. Znajdować on ma się w Pekinie, w kompleksie taoistycznej Świątyni Nieba. Można sobie na nim stanąć[ zdjęcie], o ile ktoś ustawi się w długiej kolejce chętnych.

 Kolejna migawka dotyczy miasta Suzhou, małego w skali chińskiej, bo ledwie 5 milionowego. Miasto leży nad Wielkim Kanałem, który łączy Pekin z Hangzhou i mierzy sobie 1800 kilometrów z szerokością dochodzącą nawet do 350 metrów. Miasto jest z jednej strony nowoczesne, a z drugiej wciąż można znaleźć w nim tradycyjne budownictwo i zabytki, zwłaszcza ogrody. Najciekawszy to Ogród Mistrza Sieci założony w połowie XII wieku[ zdjęcie].

Jadąc do Chin nie uświadamiałem sobie jak wiele jest tam miast na wodzie  w typie europejskiej Wenecji.  W pobliżu Suzhou mam okazję odwiedzić 20o-tysięczne miasteczko Lu Zhi[ zdjęcie], którego część jest malowniczo pocięta przez kanały wodne. Miejscowi organizują po nich turystyczne przejażdżki łodziami, co jest wyborną okazją do podglądania tradycyjnego rytmu życia. W sumie dopiero tutaj zobaczyłem Chiny takie, jakie sobie zawsze wyobrażałem i jakich namiastkę widziałem w dzielnicach wielkich miast na świecie określanych jako China Town. To piękne stylowe, dopracowane w szczegółach wodne miasto dało mi dopiero poczucie spotkania prawdziwych Chin.

 

Na koniec pozostaje mi Szanghaj, największe miasto Chin, z jednej strony najbardziej zachodnie, ale w sumie też bardzo chińskie. Trzeba przyznać, że robi wielkie wrażenie, zwłaszcza dzielnica Pudong określana jako chiński Manhattan. Określenie jest mocno na wyrost, gdyż oryginał oprócz wysokich budynków ma też duszę, którą tworzą miejsca znane z historii, filmów, książek czy opowieści. Tu tego nie ma, gdyż założenie urbanistyczne dzielnicy opracowano dopiero w 1990 roku. Od tego czasu z roku na rok zabudowa Pudong[ zdjęcie] pnie się w górę w imponującym tempie – tu jest najwyższy budynek całego kraju – Shanghai Tower – sięgający 632 metry. Jednak Dubaj wciąż sięga wyżej, ale jest jeszcze bardziej bez wyrazu.

 

Wyjeżdżam z Chin z poczuciem niedosytu, w sumie poznałem ledwie małą część tego ogromnego kraju. Ale też ze świadomością, że jednak wiem, jaki on jest.

Marek Marcola