Królestwo wiatru[ Wyspy Zielonego Przylądka, 2017]

Kiedy patrzy się na mapę Afryki, Wyspy Zielonego Przylądka przegapić łatwo. Ot, takie czarne punkciki  przytulone do zachodniego brzegu od strony Senegalu. I właśnie senegalski Zielony Przylądek dał im nazwę. Wśród 10 wysp głównych i 16 mniejszych archipelagu Cabo Verde najbardziej popularną wśród turystów jest Sal.

Nasz samolot ląduje w pobliżu miasta Espargos, uchodzącego za “stolicę” wyspy. Mieszka tam 17 tys. mieszkańców – większość całej populacji. Z kolei zamorscy goście wypoczywają głównie w miejscowości Santa Maria, na południowym cyplu, która dzieli się na dwie części: hotelową i mieszkalną. Warto sobie pospacerować także po tej drugiej, by przyjrzeć się codziennemu życiu mieszkańców, zresztą z reguły zatrudnionych w tych sektorach turystycznych. Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że Kabowerdyjczycy są nad wyraz urodziwą nacją. Są w dużym stopniu Mulatami, a więc ich urodę kształtują też geny dawnych kolonizatorów, czyli Portugalczyków.

Okazują się być nad wyraz grzeczni i uprzejmi względem przybyszów. To akurat nie powinno dziwić, gdyż turystyka jest najważniejszą gałęzią gospodarki, ważniejszą od tradycyjnego rybołóstwa. I co istotne, chętnie pozują do zdjęć w przeciwieństwie do swych sąsiadów z kontynentu. Co najbardziej przyciąga tu ludzi nie tylko z Europy, ale i całego świata? Wiatr. Wieje on cały czas, nie wyłączając nocy. Wyspa jest płaska, więc prądy powietrzne nie mają specjalnych ograniczeń. Sal uchodzi za jedno z najlepszych miejsc na całym globie to uprawiania wind-, i katesurfingu. Bez trudu można tu  zobaczyć dziesiątki, jeżeli nie setki surferów. Niektórzy rozwijają prędkość 75 km/h.

Wyspa jest mała, gdyż ma ledwie 216 km 2, skrajne punkty są od siebie oddalone o 30 i 12 kilometrów. Wybieram się na jej zwiedzanie wraz z hotelową wycieczką. Wnet okazuje się, że jak na takie maleństwo ma wyjątkowo dużo do zaoferowania. Przede wszystkim miejsca związane z wydobyciem soli, bo ona dała kiedyś wyspie nazwę i długi czas dochody. Cennym zabytkiem są pozostałości systemu transportowego minerału z kaldery na wybrzeże.

Można również wykąpać się w nieczynnym solnisku, którego zasolenie pozwala pływać bez ruchu ciała, podobnie jak w Morzu Martwym. Jedziemy dalej do miejsca zwanego “Blue Eye”, czyli szczeliny  w ziemi głębokiej na 180 metrów, gdzie na spodzie znajduje się woda. Raczej nie do polecenia dla osób z lękiem wysokości. Są na wyspie także wulkany i … fatamorgana. Ponieważ teren jest pustynny, rzeczywiście występują tu złudzenia optyczne. Ale nie w Santa Maria. Tu wszystko jest realne, jak np. piękna plaża, wydmy czy gościnni gospodarze. Podczas spacerów zachodzę do miejscowego kościoła –  katolicy stanowią aż 78 % wierzących. To także spadek po Portugalczykach.

Zaglądam również do miejscowych sklepów. O dziwo, na półkach leżą towary z Polski w postaci piwa w puszkach marki Warka i Żywiec. Ciekawe, jak się sprzedają? Nie widzę za wiele wyrobów portugalskich. Może tutejsi wciąż mają dość Portugalczyków, którzy przyznali niepodległość Wyspom Zielonego Przylądka dopiero w 1975, po zwycięstwie tzw. Rewolucji Goździków. Większość państw afrykańskich uzyskała suwerenność w poprzedniej dekadzie.

Wypad na Wyspy Zielonego Przylądka to dobry pomysł, zwłaszcza zimą. Nie dość, że blisko, to jeszcze można poszaleć na falach. Nie ma tu malarii, nachalnych sprzedawców, żebraków ani terrorystów. No i słońce świeci przez 350 dni w roku, choć upałów nie ma.

Marek Marcola