Po obu stronach 17 równoleżnika[ Wietnam, 2022]

Podczas objazdu Wietnamu staram się znaleźć odpowiedź na pytanie: czy kraj ten po prawie półwieczu od podziału stał się na Północy i Południu taki sam, co by znaczyło, ze zjednoczenie zostało zakończone? Czy też nadal zauważalnie są różnice, a zatem proces zespolenia obu części wciąż trwa. A może podział trwający 30 lat jest trwałym zjawiskiem, tym razem bardziej obecnym w świadomości mieszkańców poszczególnych części.

Zwiedzanie Wietnamu rozpoczynam od wyspy Phu Quoc[ zdjęcie] na samym dole tego długiego, a wąskiego kraju. Władze starają się z niej uczynić z niej coś na kształt karaibskiego księstwa. Aby zachęcić do przyjazdu, nie wymaga się tu wiz, choć do kontynentalnej części wciąż są konieczne.  Na pozór warunki wyjściowe są: gwarantowana pogoda , ciepłe morze, i całkiem niezła oferta hotelowa. Ale do prawdziwych Karaibów jest daleko. Nie tylko ze względu na dystans. Wietnamskiej wyspie brak specyficznego powabu oryginału, jego luzu i wakacyjnej beztroski. Jest za to jedzenie, które nie każdemu smakuje, wioski o banalnej architekturze i wciskający się prawie wszędzie bałagan.

Z Phu Quoc lecimy Airbusem A 321 do stolicy. Droga zajmuje około dwóch godzin. To pokazuje jak bardzo rozciągnięty jest Wietnam, mierzący sobie 1650 kilometrów, dwa razy więcej niż podobna obszarowo Polska. Tyle że tam żyje około 100 milionów osób. Najbardziej widać to w miastach, zwłaszcza w stolicy, charakteryzującej się ulicami ciasnymi i gęsto zabudowanymi wąskimi domami[ zdjęcie]. A szczupłe od frontu są dlatego, że od szerokości[ czy wąskości]liczy się podatek… Tamtejsza architektura może się jednak podobać – jest kolorowa i różnorodna. W Hanoi jest całkiem dużo świątyń buddyjskich, ponoć nawet 200 –  o dziwo pełnych ludzi. Wygląda na to, że  komunistyczna z nazwy władza odpuściła sobie walkę z religią.

W samym sercu miasta znajduje się katedra rzymskokatolicka[ zdjęcie]. To spuścizna po wieloletniej obecności Francuzów w Indochinach. Wybudowali ją w stylu neogotyckim w 1887 roku, aby przypominała im choć trochę paryską Notre Dame. Zadziwiające, jak wiele jest w Wietnamie dekoracji przedświątecznych. Wszędzie pełno jest choinek czy chociażby iluminowanych napisów “Merry Christmas”. Ale nie łudźmy się, że to znak ożywienia religijnego. To po prostu zabieg marketingowy, alby zwiększyć obroty. Bo odkąd Wietnam odstąpił od socjalistycznej utopii gospodarczej, zmienił się nie do poznania. Inspiracja budującym przykładem Chin jest tu oczywista. Bardzo szybko powstały miliony małych i większych biznesów.  A dla nich liczy się zysk i dalszy rozwój. Sklepy pełne są towarów, choć światowe marki zaglądają tu rzadko. Widać je tylko w największych miastach. Przez to ubogo wygląda też oferta sklepów wolnocłowych w portach lotniczych. Tylko wyroby krajowe.

Już na pierwszy rzut oka Hanoi sprawia wrażenie chaotycznego i przeludnionego. najgorszy jest jednak niekontrolowany ruch drogowy. Jazda motocyklem po chodniku? Normalka. Mało tego – kierowcy trąbią jeszcze na pieszych, że za wolno schodzą im z drogi! Do czego służy czerwone światło na skrzyżowaniach? Nie wiadomo, po prostu należy je ignorować i jechać,  jak tylko zobaczy się choćby małą lukę w potoku aut i znacznie liczniejszych jednośladów[ zdjęcie]. Całe szczęście, że ogromna liczba pojazdów ogranicza ich prędkość. Inaczej byłaby rzeź. Swoją drogą widok niezliczonej rzeszy motocyklistów o kamiennych twarzach i ze śmiesznymi kaskami na głowach jest fascynujący. Za kierownicą widać wiele kobiet, znakomicie radzących sobie w tej komunikacyjnej dżungli. A motocykl bądź skuter służy niemal do wszystkiego. Głownie do przewozu osób. Ilu? Tylu, ile akurat potrzeba – z małymi dziećmi nawet siedmiu! Chociaż my też nie jesteśmy wiele gorsi. W filmie “Niewinni czarodzieje” Wajdy na skuterze porusza się 5 mężczyzn, w tym Krzysztof Komeda. Jednoślady bywają w Hanoi irytujące dobrze, ale to dobrze, że jest ich więcej niż samochodów. Gdyby było na odwrót, stolica ze swoimi wąskimi ulicami błyskawicznie stanęłaby w wielkim korku!

Nasz hotel znajduje się blisko słynnej Train Street[ zdjęcie]. Internet pełen jest fotografii i filmików, kiedy przejeżdża po niej pociąg, a właściciele kramów i kawiarni zwijają swój dobytek w ostatniej chwili . Dziś nie da się tego już utrwalić, gdyż policja zakazała wstępu turystom, po tym jak jeden z nich zginął pod kołami składu. Ofiara chciała zrobić sobie jak najefektowniejsze selfie. Pewnie jej się udało…

Wietnamczycy są drobnym narodem, przeciętny Europejczyk wygląda przy nich jak wielkolud. Są sympatyczni, uśmiechnięci i przyjaźni cudzoziemcom. Nie lubią okazywać uczuć, i wprost mówić nie. Jeżeli czegoś nie posiadają, bądź nie akceptują kluczą, licząc, że rozmówca się domyśli. Zwykle ubierają się według światowych trendów, zaś tradycyjny strój widać rzadko, np. podczas fotograficznej sesji modelki[ zdjęcie]. I są niebywale pracowici. Z tą cechą, czy prędzej, czy później dorobią się. Jest niepisany terror pracy. Dla tzw. “niebieskich ptaków” nie ma tu miejsca.

Ze stolicy blisko jest do największej przyrodniczej atrakcji Wietnamu, czyli zatoki Ha Long. Docieramy tam drogą ekspresową, jedną z wielu, które powstały z kraju w ciągu ostatnich 20 lat. Ogółem sieć najlepszych ma długość 1276 kilometrów – dla porównania – w podobnej terytorialnie Polsce – 4747 km . Ha Long na pewno jest  niezwykłym miejscem, ale raczej wtedy, kiedy świeci słońce. A ja nie miałem tego szczęścia. Dlatego wydało mi się dość dość ponure[ zdjęcie]. Trzeba więc uruchomić wyobraźnię, albo obejrzeć kręcone tu filmy, jak chociażby słynne “Indochiny” z Catherine Deneuve. Czy jest to “Najpiękniejsza zatoka na świecie”  jak twierdzą niektórzy? Raczej zawahałbym się przed użyciem takiego określenia.

Przelot do Ho Chi Minh City to powrót do lata. O ile na północy temperatury nie przekraczają w grudniu 20 stopni, tu słupek rtęci mija 30. To nastraja zupełnie inaczej. Zresztą Sajgon nie potrzebuje dodatkowych bodźców. W centrum, gdzie dominuje mieszanka architektury postkolonialnej i nowoczesnej  miasto jest przeurocze[ zdjęcie]. Śmiało można je uznać za metropolię formatu przynajmniej kontynentalnego i poczuć się jak w Europie. W Hanoi na pewno nie. Jednak im dalej od śródmieścia, tym gorzej. W miejsce stylowej zabudowy, której towarzyszą uśmiechnięci przechodnie, równe chodniki i czyste ulice, na których kierowcy respektują znaczenie świateł, pojawiają się typowo azjatyckie obrazki: kiepska zabudowa, sterty śmieci i zmęczeni życiem mieszkańcy.

Ho Chi Minh City to gospodarcza stolica Wietnamu. Od razu widać dynamizm tego miasta, objawiający się m.inn. w budowlanym wyścigu w górę. Jeszcze do niedawna najwyższy był sięgający 262 metrów Bitexco Financial Tower[ zdjęcie], ale teraz plamę pierwszeństwa ma inny, Vincom Landmark 81, wysoki na 461 metrów. Dla porównania, stołeczne Varso, najwyższy obiekt w Polsce i Unii Europejskiej ma zaledwie 310 metrów, i to dzięki iglicy. Bez niej zostaje tylko 230 metrów. Na dobrą sprawę, to Sajgon powinien być stolicą całego kraju: jest od Hanoi większy, ma szersze  ulice, lepszy klimat, efektowniejszą zabudowę i prężniejszą gospodarkę. Ale przecież w wojnie zwyciężyła Północ, więc władze kraju tam urzędują. 

w 1975 roku wojska Vietkongu zajęły Sajgon, co oznaczało koniec wojny i zjednoczenie kraju. Nic więc dziwnego, że w tym mieście zlokalizowane jest muzeum pozostałości po działaniach zbrojnych. Można w nim zobaczyć używane czołgi, działa i znane z niezliczonych filmów śmigłowce, a wśród nich te dwa kultowe:  Bell UH 1 i  Boeing Chinook[ zdjęcie]. Jaki jest stosunek współczesnych Wietnamczyków do wojny? Na pewno zmienia się, zwłaszcza po przełomowej wizycie Billa Clintona w ich kraju w 2000 roku. i po zniesieniu sankcji gospodarczych. Można odnieść wrażenie, że wojna to zamierzchła historia, a liczy się dzień dzisiejszy. Widać, że bez oporu sprzedają nawet zabytkowe amerykańskie hełmy, a w hotelach zegary pokazujące godzinę w Hanoi i Nowym Jorku zawieszono obok siebie.

Z Sajgonu kierujemy się w stronę delty Mekongu. Po stolicy, teraz jest okazja by przyjrzeć się prowincji dawnego Wietnamu Południowego. Niewiele różni się od tej z północy, może tylko mieszkańcy wydają się być bardziej uśmiechnięci. Wyraźna różnica dotyczy spraw wyznaniowych. O ile powyżej 17. równoleżnika trudno zobaczyć chrześcijańskie kościoły, tu jest ich pełno, prawie w każdym mieście i miasteczku, a nawet wsi. Wreszcie docieramy do delty największej rzeki Półwyspu Indochińskiego, po której wiele sobie obiecuję, mając w pamięci chociażby bajeczne ujście Orinoko. Ta rozczarowuje. Głównie zanieczyszczeniem, i zaśmieceniem. Rzeczne wody przypominają ścieki, a jej brzegi – wysypisko śmieci. Wzdłuż odnóg i kanałów zamieszkują ludzie w obskurnych domach na  palach[ zdjęcie], wysokich, aby uniknąć zalania podczas wysokiego stanu. Niestety, wszystko, co im jest niepotrzebne ląduje w wodzie…

Przed nami powrót na wyspę. Jak? Promem[zdjęcie]. I to ekspresowym katamaranem wypływającym z miasta Rach Gia, który odległość 120 km pokonuje w 2,5 godziny. To dobry czas na podsumowanie. Jaki jest Wietnam? Zarówno nowoczesny, jak i tradycyjny. Na pewno lepiej rozwinięty, niż mogłoby się oczekiwać.  Jednak wciąż widać ślady wojny w postaci zdewastowanej przyrody i zniszczonej tradycyjnej zabudowie. A dawny podział, czy wciąż jest widoczny? Raczej nie, choć Południe jest wyraźnie inne. Ale to może być pobieżna ocena, oparta na własnych obserwacjach.

Zatem czy warto go odwiedzić? Łatwo uzasadnić odpowiedź na tak, jak i na nie.

                                                                                                                   Marek Marcola