“Korea Południowa to supernowoczesny kraj, gdzie Internet jest wszędzie”. “E tam, to tylko gorsza kopia Japonii” . Takie opinie słyszałem przed wyjazdem. A jak jest naprawdę?
W połowie lutego 2024 roku wraz z kolegą, z którym odbyłem kilka lat wcześniej podróż dookoła świata ruszamy do Seulu. Wygodnym Boeingiem 787 należącym do naszego narodowego przewoźnika lądujemy po 12 godzinnym locie na lotnisku w Incheon . Od początku robi pozytywne wrażenie. Jest przestronnie[ fotografia] i futurystycznie. Widać też, jak bardzo południe Półwyspu Koreańskiego wzbudza zainteresowanie wśród cudzoziemców, chcących zobaczyć na własne oczy kraj kojarzony z cudem gospodarczym. Mimo, że jest poza sezonem, w kolejce do odprawy paszportowej kłębi się tłum ludzi ze wszystkich kontynentów. W ciągu roku przez główny koreański port lotniczy przewija się ponad 70 milionów osób. W przypadku Okęcia statystyki wskazują cztery razy mniej.
53 kilometry dzielące centrum Seulu od lotniska pokonujemy specjalnym pociągiem. Co widać za oknem? To, że wszędzie jest czysto, schludnie i stylowo. No, i nowocześnie. Wysiadamy na stołecznym dworcu kolejowym. Jest przeogromny! Nasz Dworzec Centralny wygląda przy nim skromnie. Krzyżują się tam nie tylko tory obsługujące gęstą siatkę połączeń z całym krajem, ale i dwie linie metra. Na kilkudziesięciu hektarach znajdują się przestronne hale [ fotografia], sklepy, restauracje, perony i kilometry przejść podziemnych. No i tysiące pasażerów.
Z dworca ruszamy dalej metrem. Podświadomie boję się go, mając w pamięci moje zmagania z tokijską koleją podziemną. Ta jest porównywalna, bo ma 9 linii o długości łącznej 331 km. [ w Tokio odpowiednio 13 i 304]. W Seulu jest jednak wyraźnie przestronniej i nie tak tłoczno[ fotografia]. W godzinach szczytu gromadzi się tu mniej ludzi niż w Tokio w … niedzielę. Dlatego Koreańczycy nie muszą zatrudniać panów w białych rękawiczkach, których zadaniem jest upychanie chętnych. Większość pasażerów ma nosy schowane w smartfonach. Internet jest wszędzie? Niezupełnie. Tak naprawdę korzystałem z niego do woli w porcie lotniczym i w naszym hotelu. Gdzie indziej trudno się było zalogować, choć wyświetlało się wiele sieci. Na ogół widniała przy nich… kłódka.
Pod względem architektonicznym i urbanistycznym w Seulu łatwo dostrzec inspiracje z USA, co nie powinno dziwić, gdyż to Amerykanie najwięcej pomogli w powojennej odbudowie. Kwintesencją nowoczesności jest dzielnica Gangnam[ fotografia], swego czasu sławna dzięki piosence wokalisty PSY, która na Youtube zanotowała 2 miliardy odsłon. Nie tylko tam jest światowo, bogato i reprezentacyjnie. Prawie cała stolica taka jest. Ale coś za coś. Seul uległ westernizacji przez co prawie stracił powab azjatyckiego miasta z typowymi scenkami rodzajowymi, zapachami i odgłosami. Mam wrażenie, że Tokio – przecież też nadążające za współczesnością – bardziej tkwi w kontekście geograficznym i historycznym. Jest jeszcze coś. Seul[ 10 mln mieszkańców] , mimo swych rozmiarów i znaczenia, wydaje się być trochę prowincjonalnym. Tokio bez wątpliwości jest stolicą światowego formatu. I nie chodzi tylko o to, że w całej aglomeracji mieszka 36 milionów ludzi. Jest jeszcze jedna różnica między obiema stolicami: ruch drogowy. w Seulu ulice są pełne aut, zaś w Tokio świecą pustkami. Powód ? W najważniejszym mieście Japonii, aby zarejestrować samochód trzeba mieć miejsce parkingowe. A o to jest bardzo trudno.
Wojna z lat 1950 – 53 doszczętnie zniszczyła zabytki Korei, zwłaszcza w Seulu, który prawie w całości zamienił się w ruinę. To, co jest obecnie do zobaczenia po prostu odtworzono, jak np. kompleks pałacowy Gyeongbokung, który wybudowano w XIV wieku z przeznaczeniem na rezydencję królewską[ fotografia]. Ten jeszcze jakoś się prezentuje, w odróżnieniu od innych pałaców, gdzie po prostu nie ma co zwiedzać. No, chyba że chce się pospacerować i posiedzieć na ławce. Japonia też doświadczyła skutków wojny, którą zresztą sama rozpętała. Jednak tam jest więcej zabytków, zwłaszcza tych niezniszczonych i oryginalnych. No, ale Japończycy przez wieki żyli w izolacji i mogli tworzyć, to co chcieli. Koreańczycy zaś stale zmagali się z najeźdźcami i okupantami, w tym z sąsiednich wysp. To oni często dyktowali style i charakter zabudowy.
Seulczycy podnieśli z gruzów nie tylko ważne w ich historii obiekty, ale również tradycyjną dzielnicę mieszkaniową, zwaną ” Wioska Bukchon”. Leży w starej, północnej części miasta. Na pozór trudno do niej trafić, nawet, jak się wysiądzie na właściwej stacji metra. Trzeba jednak porzucić nasz sposób szukania oznakowania, czyli na tabliczkach umieszczonych wysoko na słupkach. Tu – podobnie jak w Japonii – preferuje się znaki umieszczone w chodnikach. Jednak na wszelki wypadek gospodarze w kluczowym miejscu ustawili jaskrawo ubrane przewodniczki. A warto tu dotrzeć, aby odetchnąć nieco od współczesności i powłóczyć się po krętych i stromych uliczkach[ fotografia]. Pełno na nich turystów z całego świata.
Dla wielu obcokrajowców główną atrakcją jest wizyta w DMZ czyli Strefie Zdemilitaryzowanej. Zajmują się tym liczne biura podróży. Ruszamy tam wraz z turystami z wielu krajów: od Brazylii poprzez Szwajcarię po Nową Zelandię. Trafiamy na fatalną pogodę – najpierw pada deszcz, a potem śnieg. Jest zimno, a nasz autokar nie ma ogrzewania, czym organizatorzy wycieczki niezbyt się przejmują. DMZ ciągnie się na szerokości 4 kilometrów i długości 238 km od jednego wybrzeża do drugiego. Wstęp możliwy jest tylko od strony Południa po przejściu kontroli paszportowej. Władze Północy nie wpuszczają tam swoich obywateli, aby nie przyszło im do głowy coś w ich rozumieniu zbrodniczego, czyli ucieczka do sąsiadów. Wrażenia? Raczej rozczarowanie. Nie byliśmy tam, gdzie stoją naprzeciw siebie żołnierze z obu stron. Poza tym widoczność była tak słaba, że ze specjalnego obserwatorium na górze nie było widać Korei Północnej. Pokazała się dopiero potem w innym miejscu, gdy na niebo wróciło słońce[ fotografia].
Odwiedziliśmy za to słynny Most Wolności[ fotografia], po którym wracali do domu jeńcy południowokoreańscy, a także tzw. trzeci tunel, który miał posłużyć do ataku z Północy. Okazało się też, że w DMZ przebywają nie tylko wojskowi lecz w dwóch wioskach żyją na stałe cywile południowokoreańscy. Ponoć świetnie im się powodzi, ale nie zazdroszczę im tej izolacji od macierzystego kraju i uciążliwości przy wjeździe do niego. Mimo trudnej przeszłości Japonia i Korea Południowa są naturalnymi sojusznikami wobec działań władz w Pjongjangu. Oba kraje są świadome zagrożenia, nieważne czy może wyjść z tunelu czy przylecieć wraz z rakietą.
Pora wracać. W godzinnej drodze na lotnisko ponownie przekraczamy rzekę Han[ fotografia] i czynimy pierwsze podsumowania. Co jeszcze różni Koreańczyków i Japończyków? . Ci pierwsi są bardziej przyjaźni względem cudzoziemców. Często sami spieszą z pomocą, gdy zauważą, czyjeś zagubienie. Z kolei drudzy wydają się być bardziej zamknięci, choć oczywiście nie wrodzy. Po prostu tacy są na skutek wieloletniej izolacji.
Korea Południowa przez ostatnie dziesięciolecia funkcjonowała w cieniu Japonii, zwłaszcza jej osiągnięć technicznych. Ale ostatnio nadrabia dystans. Produkuje się tu znakomitą elektronikę i coraz lepsze auta. Czy wciąż odstaje technologicznie od sąsiada z Wysp? Nie sądzę. Tak czy inaczej, Japonii wyrósł poważny konkurent, co zwiastuje, że gospodarcza rywalizacja między dwoma azjatyckimi potęgami będzie się rozkręcać. Całe szczęście, że cywilna, a nie wojskowa.