Kiedy ląduję w Taszkencie jest już ciemno, więc nie szukam innych środków transportu, tylko lotniskową taksówką docieram do hotelu “Uzbekistan”[ fotografia]. Nie mógłbym innego wybrać, gdyż jest modernistyczną perełką uzbeckiej stolicy, znaną z tak wielu fotografii.
Wewnątrz nieco rozczarowuje, ale za to rano doceniam jego położenie – w samym sercu miasta, tuż przy pomniku słynnego Timura. Ten żyjący na przełomie XIV i XV wieku władca, w wyniku licznych wojen zbudował ogromne imperium o powierzchni 4,6 mln km 2, rozciągające się od Turcji po Indie i od Kazachstanu po Iran. Odtąd będę w wielu miejscach spotykał się ze śladami po nim, głównie w postaci pysznych zabytków. Na dalsze zwiedzanie nie mam teraz czasu, gdyż śpieszę się na pociąg do Samarkandy. W drodze na dworzec rozglądam się jednak ciekawie wokół, ale jakoś nic szczególnego nie wpada mi w oko. Miasto wydaje mi się banalne i taka opinia potwierdzi się ostatecznie podczas dłuższego spaceru ostatniego dnia pobytu w Uzbekistanie. Podróż koleją w tym pięknym kraju to niezapomniane przeżycie, choć trudne do spełnienia. Już na wstępie są ogromne problemy z kupieniem biletu przez Internet na oficjalnej stronie przewoźnika. Udaje mi się to dopiero przez pośrednika, ale …za trzykrotnie wyższą cenę. Trudno. Na kolejny etap – z Samarkandy do Buchary korzystam z oferty dworcowej kasy. Jak się ma już bilet to trzeba się jeszcze dostać do dworca. Tak, tak. Wcale nie jest to takie proste, gdyż obowiązuje kontrola paszportowa i bagażowa, jak na lotnisku, a to zabiera czas. Wszystko to rekompensują uroki jazdy. I to szybkiej. Przejazd 350 kilometrów do Samarkandy zajmuje jedynie nieco ponad 3 godziny.Już od początku niecierpliwie wyglądam Syr – Darii, rzeki o której uczyłem się w szkole, albo zapamiętałem jako niebieską nitkę na mapie. Jest! Robi spore wrażenie, choć myślałem, że jest szersza. To ona wraz ze swą siostrą, Amu – Darią zasila Jezioro Aralskie, z którego po radzieckich eksperymentach nawadniających zostały tylko strzępy. Za oknem pojawiają się też pola bawełny, określanej jako “białe złoto Uzbekistanu”. Kiedy udaję się do tutejszego “Warsu” na degustację miejscowej kuchni, mam okazję porozmawiać z innymi podróżnymi . Zainteresowanie jest obopólne, gdyż dopiero od stycznia tego roku cudzoziemcy mogą tu przyjeżdżać bez wiz. Uzbecy okazują się być bardzo sympatyczni i przyjaźni. Ja zaś po raz kolejny cieszę się, że w szkole uczono mnie języka rosyjskiego, bo bez niego z rozmów byłyby nici. W Samarkandzie jadę do hotelu i czym prędzej pędzę do pobliskiego Registanu[ fotografia]. Robi na mnie kolosalne wrażenie!To bez cienia wątpliwości zabytek klasy światowej, porównywalny ze słynnym Taj Mahal. Tworzą go trzy medresy, czyli szkoły koraniczne. Choć wybudowano je na przestrzeni 240 lat, tworzą nad wyraz spójną całość. I budzą zachwyt. Obliczyłem, że w ciągu jednodniowego pobytu w mieście byłem tam aż 7 razy. Na szczęście wystarczyło mi czasu na inne ciekawe miejsca, jak chociażby mauzoleum Timura[ fotografia], gdzie spoczywają także szczątki jego synów i wnuków. Z tym miejsce związana jest treść opowiadania Konstantego Paustowskiego “Trębacz z Samarkandy”. Otóż podczas pobytu żołnierzy Armii Andersa w mieście, jego mieszkańcy poprosili, by trębacz z Lechistanu zagrał coś, gdyż tylko wtedy miała być z nich zdjęta klątwa za zabicie przez wiekami hejnalisty z Krakowa.Samarkanda związana jest nie tylko z Timurem, który uczynił z niej stolicę ogromnego imperium, ale i z urodzonym tu Islomem Karimovem, pierwszym i wieloletnim Prezydentem Uzbekistanu. Za jego rządów kraj był dość szczelnie odcięty od świata i dopiero obecna głowa państwa Shavkat Mirziyoyev wpuszcza tu więcej świeżego powietrza do życia publicznego. Nie dość, że zniósł wizy dla cudzoziemców, to jeszcze zezwolił na rzeczy kiedyś nie do pomyślenia, jak np. fotografowanie metra czy swobodną wymianę pieniędzy. A te sa tu szczególne, bowiem największy nominał to 100 tys. som, czyli 10 dolarów. Wydaje się to mało, ale przed 2013 rokiem największym był 1 tysiąc, co oznaczało, iż na zakupy trzeba było wybierać się z całą torbą banknotów. Po południu udaję się na wycieczkę za miasto w stronę majaczących na horyzoncie Gór Zarafszańskich. Stanowią one część wielkiego masywu Pamir – Ałaju, leżącego głownie w sąsiednim Tadżykistanie. Przy okazji mogę ocenić stan uzbeckich dróg[ fotografia]. Są liche, a kursują po nich prawie wyłącznie samochody jednej marki, Chevrolet, tutaj produkowanych. Dodatkowo w większości są białe. Nazajutrz, zanim udam się na dworzec kolejowy, zaglądam jeszcze do pobliskiego meczetu dedykowanemu Bibi Chanum, czyli żonie Timura. Jest przeogromny, ale nie do końca jeszcze zrekonstruowany, jak w przypadku Registanu. Wciąż w wielu obiektach zabytkowych Uzbekistanu trwa proces ich odtwarzania. Z jakiego punktu wyjścia startowano? To można ocenić spoglądając na archiwalne zdjęcia, które zwykle umieszczone są planszach.
Przejazd pociągiem do Buchary dostarcza inne widoki w porównaniu z poprzednim odcinkiem. Za oknem coraz częściej pojawia się pustynia[ fotografia]. To słynna Kyzył Kum, która zajmuje 300 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli niemalże tyle ile wynosi powierzchnia Polski. Ktoś, kto będzie oczekiwał tu piaszczystych wydm na miarę Sahary, zawiedzie się. Na razie występują tu płaskie, wyschnięte tereny, natomiast prawdziwą pustynię można zobaczyć znacznie dalej na północnym zachodzie. Buchara to kolejne miasto na Jedwabnym Szlaku. Przez blisko 2 tysiące lat łączył chińskie miasto Xi,an z Konstantynopolem i służył do transportu towarów między Azją i Europą. W XVII wieku jego znaczenie przekreślił rozwijający się transport morski. Stacja kolejowa Buchara leży na trasie jeszcze innego szlaku – Kolei Transkaspijskiej wybudowanej przez Rosjan na przełomie XIX i XX wieku, a prowadzącej z Krasnowodska do Taszkentu. Dziś ma małe znaczenie gospodarcze, ale znacznie ułatwia przemieszczanie się mieszkańcom i turystom, tak ważnego w obliczu kiepskiej jakości dróg. W Bucharze naliczono 160 cennych zabytków, na szczęście w przeciwieństwie do Samarkandy, są one zgrupowane na zwartym Starym Mieście, co znakomicie ułatwia ich zwiedzanie. Na plan pierwszy wysuwa się XVI wieczny meczet Kalon[ fotografia]. Towarzyszący mu, starszy o prawie 4 stulecia minaret jest znakiem rozpoznawczym miasta. Sięga 46 metrów w górę, przez co stanowi doskonały punkt orientacyjny. A wokół aż roi się od medres, karawanserajów, przeróżnych meczetów, krytych bazarów, a przede wszystkim wąskich przejść i zaułków. Spacer nimi to prawdziwa przyjemność nawet dla osób generalnie odpornych na urok staroci. Jest jeszcze jedno miejsce, które trzeba koniecznie odwiedzić – to Cytadela Ark[ fotografia], datowana na XV wiek. Nadal wygląda imponująco, mimo że w dużym stopniu została zniszczona w 1920 roku przez oddziały Armii Czerwonej pod wodzą MichałaFrunze.Jest jeszcze trzecie miasto, które warto odwiedzić w tych okolicach, a mianowicie Chiwa. Niestety brakuje mi na to czasu, więc wracam samolotem do Taszkentu. Tam zostawiam rzeczy w hostelu położonym w pobliżu lotniska i ruszam na zwiedzanie miasta. Zaczynam od metra, które zaczęło funkcjonować w 1977 roku i ma dziś 36 kilometrów długości, 3 linie i 29 stacji – ładnych, ale gdzie im do moskiewskich dzieł sztuki. Wychodzę na górę i przyglądam się miastu: na plus zapisać należy szerokie aleje i dużo zieleni. Ale za to zabudowa jest bardzo przeciętna[ fotografia], pozbawiona azjatyckich smaczków i klimatów. Aby zrozumieć dlaczego tak jest, należy cofnąć się do dnia 26 kwietnia 1966 roku. Tego dnia potężne trzęsienie ziemi zniszczyło 80 % budynków. Za odbudowę zabrał się cały Związek Radziecki. Poszczególne republiki zobowiązane były do wybudowania domów i innych obiektów, każda w wyznaczonej dzielnicy. Konieczny był wyścig z czasem, aby zapewnić ludziom dach nad głową. Zatracono natomiast styl i charakter miasta – tego nie da się stworzyć odgórną decyzją. Na szczęście nie całe miasto legło w gruzach i mój ostatni uzbecki nocleg miał miejsce w takim rejonie. Tu wciąż królują zaciszne ulice ze pięknymi domkami[ fotografia], choć nie brak tam również czteropiętrowych “chruszczowek”.Taszkent ma także nasze akcenty. Tutejszy kościół katolicki[ fotografia] zwany jest polskim, gdyż to Polacy rozpoczęli jego budowę w 1911 roku, której jednak nie ukończono. Potem dzielił losy Uzbekistanu jako republiki radzieckiej ze wszystkim tego konsekwencjami typu lokalizacja w nim fabryki kabli, biur, magazynu czy szkoły akuszerek. Prace budowlane zakończono dopiero w 2000 roku i jest obecnie obsługiwany przez Franciszkanów.O świcie udaję się do portu lotniczego Taszkent. Jest mały, gdyż obsługuje zaledwie 3 miliony pasażerów rocznie. Zanim wsiądę do samolotu powrotnego wiem na pewno, że Uzbekistan zachowam w dobrej pamięci.