Mój pierwszy wyjazd, 1979[ NRD, CSRS]
Jest wrzesień 1979 roku. Ze Szczecina, gdzie zatrzymałem się kilka dni u moich krewnych, ruszam koleją do Berlina. Przedtem jednak musiałem wyrobić tzw. książeczkę walutową i korzystając z dwuletniego limitu dewiz socjalistycznych, wymienić trochę złotych na marki wschodnioniemieckie. Pociąg pokonuje dystans około 150 kilometrów w 3 godziny licząc odprawę graniczną. Wysiadam na Dworcu Lichtenberg i schodzę do metra. To moja pierwsza podróż takim środkiem transportu, więc wszystko oglądam z największą uwagą. Ówczesne metro berlińskie wydaje się być zastygle w czasie minionym, jakby nic lub bardzo mało zrobiono przy nim od początków datowanych na 1902 rok. Na powierzchnię wychodzę w samym centrum enerdowskiej stolicy, czy na Alexanderplatz.
Spaceruję, przyglądam się ludziom, wreszcie wchodzę do sklepu. Co za kontrast w porównaniu do naszych GS- ów! Towarów jest pod dostatkiem, są pięknie opakowane i wyeksponowane. Wydają się jakby z innego świata. Jestem zachwycony. Ale dwa lata później, jak pojadę do Niemiec Zachodnich, dopiero przekonam się jak naprawdę powinien wyglądać sklep. Powoli podchodzę pod Bramę Brandenburską[ zdjęcie z www.pixabay.com]. Jest niedostępna od tej strony, gdyż stanowi granicę miedzy dwiema częściami miasta. Po obu jej stronach rozciąga się pomalowany na biało mur. W 1986 roku będę przejeżdżać przez Berlin Zachodni w drodze z Paryża do Polski. Wówczas zobaczę go z drugiej strony. Jest też biały, ale ozdobiony różnymi hasłami i rysunkami. Pamiętam, że ktoś narysował na nim drzwi z wielką klamką. Tam było wolno, natomiast obywateli NRD obowiązywał zakaz zbliżania się.
Wracam w stronę centrum i postanawiam z bólem serca[ kolejne drogocenne marki z kieszeni] wyjechać na platformę widokową wieży telewizyjnej urządzonej na wysokości 203 metrów, a więc dwukrotnie wyżej od tej w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. [zdjęcie z www.pixabay.com]. To była dobra decyzja. Widok okazał się olśniewający. Potem wielokrotnie bywałem na wieżach i wieżowcach rozsianych po całym świecie, ale żadna panorama nie przyćmiła tej berlińskiej. Całe miasto, z wyraźnie zaznaczonym murem, było jak na dłoni. Zwłaszcza część zachodnia przykuwała uwagę. Myślę, że nie tylko moją. Z pewnością z STASI wykorzystywała wieżę do szpiegowania sąsiadów przy użyciu przyrządów optycznych.
Do wieczora krążę po berlińskich uliczkach, a potem wsiadam do pociągu do Wrocławia. Rano jestem w stolicy Dolnego Śląska. Jakoś nie chce mi się jeszcze wracać do domu, tym bardziej, że z NRD zostały mi jeszcze marki. Postanawiam zamienić je na korony czechosłowackie i pojechać do Pragi. Ale nie wystarczy pójść do kantoru i wymienić pieniądze. Po pierwsze kantory pojawią się dopiero za 10 lat, a po drugie cała transakcja musi się odbyć za pośrednictwem wspomnianej książeczki walutowej. Idę więc do banku, gdzie przyjmują ode mnie zwrot marek i wypłacają korony. Wszystko to odnotowywane jest w owej książeczce. Do wieczora zwiedzam Wrocław, jeszcze z widocznymi śladami po wojnie mimo upływu ponad ponad 30 lat. Rano wysiadam z pociągu na stacji Praha hlavní nádraží i od razu ruszam w miasto[ zdjęcie czarno – białe].
Bez trudu odnajduję słynny Most Karola[ zdjęcie z www.pixabay.com], po którym spaceruje wiele osób korzystając ze pięknej wczesnojesiennej pogody. Wiele lat później odwiedzę Kłodzko, gdzie jest też kamienny most, porównywany z tym praskim. Jednak nie jest okazały i majestatyczny.