Afryka Zachodnia w trzech odsłonach[ 2015]
Trzy sąsiadujące kraje: Gambia, Senegal i Gwinea Bissau, mają za sobą różną przeszłość wykreowaną przez innych kolonizatorów, odpowiednio Wielką Brytanię, Francję i Portugalię. Widać to bardzo wyraźnie do dziś, mimo, że uzyskały niepodległość wiele dekad temu. Podobnie jest i u nas, choć upłynęło już ponad 100 lat od zakończenia okresu zaborów, ich skutki tkwią wciąż w mentalności potomków dawnych mieszkańców Galicji, Kongresówki oraz Pomorza i Wielkopolski. Nie mówiąc o architekturze, organizacji i etosie pracy czy zamożności.
Zaczynamy od miasta Bandżul. To jedna z najmniejszych stolic świata, gdyż liczy sobie zaledwie 35 tys. mieszkańców i wcale nie jest największym miastem Gambii, tylko czwartym z kolei. Ale może poszczycić się długą tradycję administracyjną, gdyż na początku XIX wieku założyli je Anglicy i tam rezydowali, a poza tym ma strategiczne położenie przy ujściu rzeki Gambia do Atlantyku[ zdjęcie].
Centralnym punktem miasta jest ogromny Łuk Triumfalny[ zdjęcie], oficjalnie upamiętniający zwycięstwo ludu, a w rzeczywistości przejęcie władzy w 1994 roku w wyniku zamachu stanu przez porucznika Yahya Jammeh. Rządził ponad 20 lat i chciał po przegranych wyborach prezydenckich dalej. Dopiero groźba interwencji 15 sąsiednich państw zmusiła go do ustąpienia ze stanowiska. W Bandżul oko cieszy dobra architektura współczesna w różnych odmianach modernizmu. Zwłaszcza gmachy publiczne reprezentują całkiem przyzwoity poziom projektowania i wykonawstwa.
Gambia z tej postkolonialnej trójki robi najlepsze wrażenie. Drogi są tu całkiem dobre, a ruch regulują światła uliczne, co nie jest zbyt powszechne w ubogich rejonach Afryce. Jest dosyć czysto, pewnie dlatego, iż raz w miesiącu władze zarządzają powszechne sprzątanie. Policja turystyczna czuwa nad bezpieczeństwem cudzoziemców, których widać tu całkiem sporo, zwłaszcza z Wysp Brytyjskich. Angielski jest zresztą językiem oficjalnym. Sektor turystyczny jest dobrze rozwinięty i działa dość sprawnie. Możemy się o tym przekonać ruszając w głąb kraju. A jest on niewielki, mierzy sobie ledwie 11 tys. kilometrów kwadratowych, a więc mniej więcej tyle, co nasze województwo świętokrzyskie. Kraj jest z trzech stron otoczony przez Senegal, a dodatkowo na pół dzieli go rzeka Gambia. Nie ma na niej mostów, a jedynie nieliczne promy. Ponoć po to, by utrudnić sąsiadowi przemieszczanie się pomiędzy północną i południową częścią. Najpierw zaglądamy do muzeum ze zbiorami, ilustrującymi tradycyjne życie Gambijczyków. Po drodze, w mijanych wioskach widać jak wygląda to współczesne. Nie jest za bogato, ale dzieci są roześmiane i chętnie pozują[ zdjęcie]. Gorzej jest z dorosłymi. gdyż nie pozwalają się fotografować. Są przekonani, ze turyści sprzedają potem ich zdjęcia za grube pieniądze do pism podróżniczych. W dwóch pozostałych krajach jest ten sam problem. Gambijczycy są w większości muzułmanami, zaś protestantów jest ledwie 1,5 %, co może dziwić zważywszy na wielowiekowe wpływy angielskie. Z reguły w innych dawnych koloniach należących niegdyś do Zjednoczonego Królestwa ten odsetek jest dużo większy.
Nazajutrz kierujemy się w stronę południowej granicy z jedynym sąsiadem Gambii. Przekraczałem już bardzo wiele granic na całym świecie, więc teoretycznie nic nie powinno mnie dziwić. Teoretycznie. W praktyce senegalska odprawa graniczna wyglądała tak: w cieniu drzew, na plastikowym krześle siedzi sobie pan w cywilu, do którego podchodzą chętni, by wjechać do tego kraju. To wszystko. Już od początku wiele przypomina tu Francję, a zwłaszcza Peugeoty[ zdjęcie], Citroeny i Renówki na ulicach i słyszany język Dumasa. Wjeżdżamy do regionu Casamance, który od lat stara się o oddzielenie od reszty kraju, argumentując to odmiennością religijną i etniczną. Czasami przeradza się to nawet w starcia zbrojne. Na szczęście teraz jest tam spokój po podpisanym porozumieniu z władzami w Dakarze.
Po kilku godzinach docieramy do stolicy prowincji, miasta Ziguinchor, gdzie żyje ponad ćwierć miliona osób. Stamtąd udajemy się na krótki wypoczynek w Cap Skirring nad Atlantykiem. To uznany kurort z dobrze rozwiniętą bazą hotelowo – gastronomiczną, pozostającą głównie w rękach Francuzów ożenionych często z Senegalkami. Wabikiem są tu przepiękne, piaszczyste plaże. Przy okazji wypoczynku można na nich kupić miejscowe wyroby, co jest też dobrą okazją do spokojnego zrobienia tubylcom fotografii. Jest to niejako wliczone w cenę towaru[ zdjęcie]. A warto je robić. Ludność Afryki Zachodniej ma najciemniejszy kolor skóry na świecie.